Nic nie jest
takim zastrzykiem weny jak świadomość, że twoja współautorka napisała na waszym wspólnym blogu dwa posty(w tym
powitalny, ale to szczegół). Szczęśliwie dało mi to jednak czas, by wybrać
odpowiedni temat na swój pierwszy post – temat, który doskonale wpisuje się w słodką
atmosferę i błekitniutkie tło z pandami.
A będzie to
recenzja - a raczej całkowicie
subiektywne wywody na temat anime już typowanego na najlepsze tego roku:
Shingeki no Kyojin/Attack on Titan.
Postapokaliptyczne
wizje, czy to w filmach, książkach czy też ostatecznie w anime, nigdy jakoś do mnie nie przemawiały. Katastrofy dziesiątkujące ludzkość i głęboko
,,poruszające’’ losy tych, którzy przeżyli, po kilku(w najlepszym
wypadku) minutach wywoływały u mnie wzruszenie ramionami i odruch szczęki zwany
popularnie ziewnięciem.
Dlatego też
premiera wspomnianego anime nie wywołała u mnie głębszych emocji.
Do czasu.
Dokładnie do
czasu, gdy ów twór zaczął mnie atakować niemalże ze wszystkich frontów. Internet ni stąd ni zowąd wypełnił się fanartami,
gifami, AMV. No i zachwytami. Że grafika, że postacie, że fabuła.
Wszelkobylskie ochy i achy doprowadziły mnie w końcu do prostej konkluzji:
obejrzę jeden odcinek i zobaczę, nad czym wszyscy tak pieją.
Obejrzałam
jeden odcinek.
A potem
wszystkie pozostałe, dostępne tego dnia. I musiałam przyznać się do
kapitulacji.
Skrótowo, by
nie straszyć niepotrzebnymi spoilerami.
Ludzkość
została niemalże wytępiona. Od lat nie
panuje już nad Ziemią, a tłoczy się w obrębie trzech murów. W wewnętrznym,
najbezpieczniejszym, żyje najbogatsza elita, co potwierdza powszechną regułę,
że kto ma pieniądze, ma także władzę. I dużo innych przyjemnych rzeczy.
Poza murem
rozpościera się terytorium Tytanów. Są to makabryczne kreatury z grubsza(łagodnie
mówiąc) przypominające ludzi. Tyle że mierzących kilka – kilkanaście metrów,
czasami dziwnie zdeformowanych, z wyjątkowo paskudnymi uśmiechami na gębach. No
i niezbyt inteligentnych.
Ta cecha
bynajmniej nie przeszkadza im wyjątkowo
sprawnie pożerać ludzi, którzy nieszczęśliwym trafem znajdą się w
zasięgu ich rąk.
Tytani nie
są jednak dość wysocy – bądź silni – by przedostać się przez Mury, w skutek
czego od lat ludzkość żyje za nimi względnie bezpiecznie. Tytani są za murem,
my jesteśmy w środku, więc nie ma się czym martwić. Prawda?
Nasz główny
bohater bynajmniej nie podziela tego optymistycznego zdania. Eren, młody chłopiec
– właściwie prawie dziecko – złości się na tą postawę i marzy o dołączeniu do Zwiadowców
– jedynej grupy śmiałków, która zapuszcza się poza mur. Razem z przyjaciółmi –
budzącą momentami przerażenie rówieśników Mikasą i inteligentnym Arminem –
zgadzają się, że dobre czasy nie trwają wiecznie i mogą skończyć się w najmniej
oczekiwanym momencie.
Ich
przypuszczenia sprawdzają się szybciej, niż mogliby oczekiwać.
Bo oto nagle
gigantyczny Tytan przebija się przez mur, otwierając przejście swoim
pobratymcom.
Na ulicach
zaczyna się rzeź.
To nie jest
leciutkie, przyjemne anime, które ogląda się dla poprawy nastroju. To kawał dobrze opowiedzianej, mrocznej historii. Nawet mnie, wzorcowego antyfana gatunku,
wciągnęło dosłownie od pierwszego odcinka.
Tym samym przedstawiam moje subiektywne powody, dla których to anime
jest pozycją obowiązkową. Powodów jest osiem.
1.
Klimat.
Mroczny
i przytłaczający, epatujący poczuciem zagrożenia. Lekko steampunkowa atmosfera
miast i uzbrojenie armii plus surrealistyczni niemal Tytani. Jak dla mnie
perfekcja.
2.
Bohaterowie.
Prócz
zdeterminowanego i dającego się lubić Erena, całą gama postaci drugoplanowych i
pobocznych. Każdy z charakterem, jedyny w swoim rodzaju. No i
nikt(w domyśle – postacie żeńskie) nie płacze bezsensownie co odcinek – gdyby rozbeczał
się na polu bitwy, zostałby zjedzony. I po problemie.
3.
Kreska i animacja.
Nic
dodać, nic ująć. Nic nie jest
przerysowane czy też potraktowane po macoszemu. Od postaci, przez sprzęt
bojowy, po miasta – wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Nawet wygląd Tytanów,
z zasady mających budzić obrzydzenie, jest starannie przemyślany. Choć tu brawa
należą się przede wszystkim twórcy mangi.
4.
Muzyka.
Jej
udział w tworzeniu klimatu i napięciu jest nie do przecenienia. Świetnie podkreśla to, co dzieje się na
ekranie.
5.
Pomysł.
Krwiożerczy
Tytani pożerający ludzi? Byłam mocno sceptyczna wobec tej wizji. Czy to nie sprowadzi akcji do bezmyślnego tłuczenia
coraz to silniejszych potworów? Ale z jakichś powodów ten pomysł broni się, a
oponenci kryją - wbrew pozorom – wiele tajemnic.
6.
Przekaz.
Setki żołnierzy giną, ale to nic, skoro główni bohaterowie żyją? To nie
ten tytuł. Podoba mi się podkreślanie wagi każdego człowieka, który zginął w
walce. I ta presja, by nie zawieść tych,
którzy poświęcili się w imię sprawy.
7.
Broń.
Sprzęt
do trójwymiarowego manewru. To odpowiedź
na pytanie: jak zabić coś wielkiego, co ma słaby punkt tylko w jednym miejscu?
Uprzedzam – nie, samolotów nie mamy.
8.
Siła przyciągania.
Tak
nazywam zjawisko, które polega na oglądaniu serii jednym tchem. I tą pokusę
sięgnięcia po mangę, by wiedzieć, co będzie dalej. Jak na razie się powstrzymuję.
Na
razie.
Tak
przedstawia się moje pierwsze wrażenie. Gdy seria się zakończy(a zapowiada się
na dość długą) nie omieszkam się napisać podsumowania.
W tej chwili
anime polecam całym sercem. Mam tylko nadzieję, że twórcy nie zmuszą mnie do
zmiany zdania przed zakończeniem serii. Ale cicho sza, lepiej nie zapeszać…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz